– Kurwa!
Znowu jestem spóźniony!
A
miało być takie pięknie, praca na luzie, wolność, dobre pieniądze… Boże, jaki
jestem naiwny, jaki ja jestem naiwny…
Była
dopiero ósma rano, a ja już byłem spóźniony przez ten pieprzony incydent. Klienci
będą niezadowoleni, a kierownictwo „mojej” firmy wkurwione. Więc wszystko jest
jak zwykle i jak zawsze. Jest to jakiś pewnik, drogowskaz, w tej mgle i
deszczu.
Znowu jesień.
Znowu tutaj jesień. Minęło już tyle czasu, i wszystko jest takie nierealistyczne.
(Nie na darmo w tym kraju urodził się Berkeley. Nie na darmo). A zarazem takie
dosłowne, tandetne, jakie bywa tutaj życie, a wokół padają, jak liście, obce
słowa. Wszystko takie dożylne. Wszystko takie docielesne. Niebo zaraz spuchnie
od deszczu. I ja puchnę niebem.
Boże, ile razy
już od strony Heathrow wjeżdżałem na M25. Miałem za sobą już dwie godziny
ciężkiej pracy. A widzę z boku, tam niżej, w dole, są pola golfowe i pięknie
ubrani panowie, zaczynają właśnie pierwszą rundę. Miałem też już za sobą, swoją
lekcję angielskiego, po którą tutaj przyjechałem, jak zwykle taką samą.
– Good morning.
– Good morning.
– How are you?
– Fine!
– And you?
– Not bad.
No i koniec
lekcji. Teraz już tylko dwanaście godzin szaleńczej jazdy po autostradach
pordzewiałym vanem i biegania z ciężkim, ogromniastym kartonem w dwóch rękach, w
którym mam setki batoników. I każdego dnia biegnę od maszyny do maszyny i
wrzucam te setki na spiralne półeczki. Ale wciąż jest za mało. Codziennie je
wrzucam godzinami i jest ich wciąż mało. Pożerają je usta angielskich
robotników, grubych, spoconych, w krótkich spodenkach, niezależnie od pory
roku. Nauczyłem się od nich „Fucking day”. Pożerają je usta tłustych,
zabieganych urzędniczek, dla których nie ma już nadziei, będą już tylko sobą i
swoją czterdziestokilogramową nadwagą. Nauczyłem się od nich „Fucking boss… Ass
hole…Mother fucker”…wypowiadanych między jednym, a drugim śpiesznym gryzem.
A teraz stoję na
tej, kurwa, na… tym wjeździe na autostradę i nie wiem, co robić. Wokół widzę
krzyczące, wykrzywione twarze kierowców w uniformach, garniturach, niektórych w
T-shirtach i jeansach i uczę się nowych, fajnych słówek.
Dotyczą tym
razem mnie. Great! Nauka przez współuczestnictwo. Teraz chcą zepchnąć mojego
vana na bok, chcieliby też nim odjechać, ale schowałem klucze. A dlaczego to
robią? No bo… niestety zablokowałem jedyne czynne pasmo. I chcą mnie za to
ściąć wrzaskiem jak tępym toporem, niczym niedobra Czerwona Królowa Alicję. My,
ludzie z krajów Europy Wschodniej, bardzo jesteśmy uczuleni na czerwień. I
mnóstwo tej czerwieni, ze zdumieniem dostrzegany na Wyspach. Całe mnóstwo
udającej inne kolory.
– Off with his
fucking head! – krzyczy na mnie królowa ze środka najnowszej wersji porszaka.
– Off with his fucking head! –
powtarza za nią tłum.
– Off with his polish head! –
skandują.
Rozumiem ich. Ale
ja ich prawie nie widzę, prawie ich nie słyszę, dostrzegam tylko tę parę (nie
wiem zresztą, czy to para). Jedno leży na drodze przed moją maską, a drugie
krąży wokół.
Nie wiem, czy są
parą, bo mnie, kurwa, nie nauczyli. Tyle głupich rzeczy i nieprzydatnych, nie
tylko tutaj zresztą, rzeczy – w szkole mnie uczyli. Spędziłem w niej chyba
prawie dwadzieścia lat, ale mnie, kurwa, nie nauczyli jak… rozpoznawać… płeć
kruków.
Jeden z nich
leżał na drodze, próbował się podnieść, ale nie dawał rady, żył jeszcze. A
drugi dreptał wokół niego, latał, próbował ściągnąć na pobocze za skrzydło
rannego, ale też nie dawał rady. Ja też nie dawałem, bo kiedy próbowałem wziąć
potrąconego kruka na pobocze, natychmiast wściekle mnie atakował ten drugi.
Więc stałem tylko nad nimi i uczyłem się nowych słówek.
Ranny kruk
uspokajał się powoli. Wyczułem, że umiera. Po prostu umiera na tej pierdolonej
drodze, kurwa. A drugi jakby oszalał, krążył bardzo blisko, dotykał
umierającego dziobem. Ten pierwszy w końcu znieruchomiał, nie był już krukiem
pełnym mroku, długowieczności, tajemnicy i przestrzeni. Był tylko małą, zmiętą
szmatką na drodze.
I wtedy znowu
usłyszałem nowe słówka:
– Get out of the fucking way!
Ale
i stare: – Fuck off.
Trafiła się
szansa na consolidation zatem.
Następnie
kierowcy tirów siłą próbowali mnie wrzucić do vana. Ale nie tak łatwo
przepchnąć kogoś, kto liznął trochę judo i zapasów. To nie tylko kwestia
brutalnej siły, ale techniki, równowagi i smaku. Nie łatwo i… paru wielkich,
grubych chłopaków przy tym się przewróciło, i słyszę znowu angielskie słówka.
Niestety stare.
Żywy kruk stał z
pochylonym łebkiem nad martwym. Od czasu do czasu, który już się skończył dla
leżącego, pochylony kruk rozglądał się wokół bezradnie. Tak bezradnie, jak może
być tylko bezradną istota, która doświadczyła rzeczy ostatecznej.
Wsiadłem do
vana. Odpaliłem silnik. Dałem jedynkę. Zawarczał silnik swoim zdartym tandetnym
głosem do rudej blachy, niczym miejscowy popik, ruszyłem powoli, dotknąłem
prawie oponą żywego kruka, ale ten ani drgnął. Wysiadłem znowu, krzyczałem na
niego, prosiłem grzecznie, ale nic to nie dawało, nie ruszył się nawet na
centymetr, co dopiero mówić o calu. Łypnął na mnie tylko okiem, w którym w
końcu (kurwa… dlaczego człowiek uważa, że jest taki inteligentny i bystry?
Dlaczego?) dojrzałem prośbę.
Jeszcze raz
zapytałem go po kruczemu (uczę się nowych słówek):
– Naprawdę? Tego
chcesz? Jesteś pewien? Jesteś?
– Jestem.
– To był dla ciebie
ktoś bliski?
– Tak.
– Rozumiem.
– Zrób to.
Pospiesz się.
– Zrobię.
Żegnaj.
– Żegnaj.
I już nie wiem,
czy jechałem autostradą, czy może mi się śni, że nią jadę, bo wciąż tylko
gdzieś jadę, a kiedy śpię i tak śnię, że jadę, bo tutaj tylko mam takie sny. A
kiedy jadę, to i tak śnię. Wszystko inne spacyfikowałem. Za nikim nie tęsknię,
bo zabiłem też tęsknotę. Lepiej jest nie tęsknić. Tylko oczy coraz szerzej
otwieram w tym śnie, abym kiedy cię zobaczę, nie przegapił tej chwili. Ale
kiedy cię zobaczę, to i tak cię nie skojarzę, bo zapomniała się we mnie twoja
twarz. Może wtedy też i ja będę mógł odejść? Jestem przecież tak bardzo
zmęczony. Tak bardzo. Mam też chyba gorączkę. I nie mam tak zwanej przyszłości,
może mam tylko szmatkę czasu, jak ten kruk?
Wszedłem do auta
ponownie. Zaryczał silnik. I naprawdę nie wiem, co było czym i czym i czy było
„potem”. Wiem tylko, że uczę się nowych słówek. Może zacznę jeszcze raz,
wszystko jeszcze raz, od nowa - od pustego fonemu.